Menu wortalu
...w salonie iSpot:
- Szczegóły
- Administrator
- Kategoria: Warsztaty
- Odsłony: 11662
Serdecznie zapraszamy do udziału w bezpłatnych Warsztatach Fotomontażu w Salonie iSpot w Centrum Handlowym ARKADIA (I piętro).
Patronem projektu współtworzonego przez salon iSpot oraz firmę WACOM, są miesięczniki „FOTO” i „Fotografia Cyfrowa”. …
Mikrofotografia abstrakcyjna. Świat jeszcze mniejszy
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Fotoreportaż
- Odsłony: 17520
Ten rodzaj fotografii realizować można zarówno uwieczniając istoty żywe (najczęściej ich niewielkie fragmenty), jak i obiekty nieożywione. Szczególnie formy mikrokrystaliczne stanowią doskonały temat do fotografii. Ich nieograniczona wprost różnorodność sprawia, iż mogą być tematem naszych mikrofotograficznych eksploracji przez bardzo długi czas. Wiele widocznych w polu widzenia mikroskopu obrazów może stanowić punkt wyjścia do wykreowania ciekawego, nietuzinkowego zdjęcia, którym następnie, w postaci odbitki, możemy z powodzeniem udekorować ścianę domu czy biura.
Fot. Marek Miś. Acatar i Rywanol.
Obiektywy
Myśląc o powiększeniach w formie dość dużych wydruków, swój mikroskop powinniśmy wyposażyć w obiektywy najwyższej jakości, a więc planapochromaty. Aby w pełni wykorzystać ich możliwości, należy użyć specjalnego, dedykowanego okularu do mikrofotografii. I tak dla przykładu z obiektywami planapochromatycznymi firmy Olympus należy stosować dedykowane do nich okulary o oznaczeniu NFK i powiększeniu 2,5x lub 1,67x. Takie powiększenia są najodpowiedniejsze dla matrycy o wielkości około połowy małego obrazka (APS-C), a więc takiej, w jaką wyposażone są amatorskie lustrzanki cyfrowe. Przy zastosowaniu okularów o większych powiększeniach obraz w wizjerze aparatu będzie jedynie wycinkiem tego, co widzimy przy tak zwanej obserwacji bezpośredniej. Oczywiście, poza okularami dedykowanymi do mikrofotografii można używać zwykłych okularów do obserwacji bezpośredniej. Wtedy jednakże musimy liczyć się z pogorszeniem jakości uzyskanego zdjęcia, a tym samym z ograniczeniem możliwości jego znacznego powiększania. Poza tym okulary mikroskopowe do obserwacji bezpośredniej mają większe niż 2,5x powiększenia, co będzie skutkowało zawężeniem pola widzenia aparatu do centralnej części pola widzenia mikroskopu. Przy dobrze dobranej optyce mikroskopu, ograniczeniu drgań całego zestawu do mikrofotografii oraz niewielkim ISO można uzyskać zdjęcia pozwalające na uzyskanie dobrej jakości powiększeń o wymiarach nawet 60 x 90 cm.
Fot. Marek Miś. Acatar.
Światło
Mikrofotografia mikrokryształów wymaga przede wszystkim użycia światła spolaryzowanego. Natura tego rodzaju światła oraz określone właściwości fotografowanych obiektów powodują powstanie niesamowitych barw i odcieni, a także ujawniają różnorodne wzory i desenie, wcześniej zupełnie niedostrzegalne. Warunkiem uzyskania wyżej wspomnianych rezultatów jest to, aby substancje tworzące formy mikrokrystaliczne wykazywały cechy tak zwanych substancji optycznie czynnych. Tylko wtedy światło spolaryzowane wydobędzie z nich piękne barwy. Na tym polu otwierają się duże możliwości eksperymentowania. Cała frajda związana jest z poszukiwaniem substancji o takich cechach. Warunkiem uzyskania mikrofotografii w świetle spolaryzowanym jest oczywiście zastosowanie światła spolaryzowanego. Najprościej uzyskać je możemy poprzez użycie fotograficznych filtrów polaryzacyjnych. Jeden z nich umieszczamy pod preparatem (w praktyce pod kondensorem mikroskopu), a drugi nad preparatem (w praktyce albo tuż za obiektywem mikroskopu, albo nad okularem). Usytuowanie obu filtrów uwarunkowane jest konstrukcją samego mikroskopu.
Fot. Marek Miś. Acatar i witamina B6.
Efekt polaryzacyjny uzależniony jest od położenia względem siebie obu filtrów. Pierwszy z nich (znajdujący się pod preparatem) nazywamy polaryzatorem, a drugi (ten nad preparatem) – analizatorem. Zmianę położenia polaryzatora względem analizatora uzyskuje się poprzez obracanie jednego z nich. To, czy obracamy polaryzator czy analizator, zależy od konstrukcji mikroskopu, a zatem położenia obu elementów. Obracając je względem siebie, możemy zaobserwować, iż w zależności od stopnia obrotu pole widzenia mikroskopu jest albo niemal zupełnie białe (w praktyce żółtawe przy zastosowaniu w oświetlaczu mikroskopu światła żarowego), albo dzięki kolejnym stopniom przyciemniania staje się niemal czarne. W przypadku uzyskania czarnego pola widzenia mówimy o całkowitym skrzyżowaniu polaryzatora z analizatorem – następuje wygaszenie fali świetlnej. Po wprowadzeniu pod obiektyw mikroskopu substancji optycznie czynnej modyfikuje ona światło w taki sposób, iż uwidaczniają się barwy wcześniej zupełnie niedostrzegalne. Ich rodzaj zależy zarówno od samej substancji, jak i stopnia obrotu polaryzatora względem analizatora. Smaczku wszystkiemu dodaje fakt, iż barwy te możemy modyfikowaćpoprzez zastosowanie dodatkowych elementów optycznych w układzie oświetlającym mikroskopu. W najprostszej postaci elementami takimi mogą być różnego rodzaju folie z tworzyw sztucznych (folia śniadaniowa, folia z opakowania po płytach CD, celofan itp.) Włączenie tych dodatkowych elementów zapewni osiągnięcie większej różnorodności barwnej uzyskiwanych obrazów. Kawałek takiej folii najprościej jest umieścić ponad polaryzatorem albo wręcz na nim. Jej obrót względem osi optycznej mikroskopu spowoduje zmianę zabarwienia motywu zdjęcia.
Fot. Marek Miś. Acodin.
Materia
Jak już wcześniej wspomniałem, do mikrofotografii w świetle spolaryzowanym użyć możemy różnych substancji. Możemy do zagadnienia podejść stricte naukowo, a więc zagłębić się w wiedzy chemicznej i na tej podstawie wytypować substancje stanowiące motyw fotografii (optycznie czynne). Możemy też zrobić to metodą prób i błędów, na zasadzie niesformalizowanego eksperymentowania. Istnym rajem do wyszukiwania motywów jest chociażby domowa apteczka, czyli rozmaite lekarstwa. Farmaceutyki złożone są na ogół z wielu związków chemicznych, z których przynajmniej część może spełnić nasze oczekiwania. Zaletą zastosowania takich substancji jest fakt, iż różne związki chemiczne krystalizują w różny sposób. Ponadto ich bogactwo sprzyja powstaniu form mikrokrystalicznych odznaczających się dużą odmiennością. W celu uzyskania substancji w postaci mikrokrystalicznej postępować można na dwa sposoby. Pierwszy polega na podgrzaniu materiału wyjściowego, a następnie jego powolnym schładzaniu. Drugi – na rozpuszczeniu substancji, a następnie pozostawieniu jej do powolnej krystalizacji.
Fot. Marek Miś. Betaserc i witamina B6.
Ze względów praktycznych oraz bezpieczeństwa polecam drugi sposób, choć oczywiste jest, iż nie wszystkie substancje można rozpuścić w domowych warunkach w wodzie czy alkoholu. Wiele tabletek jest powlekanych. Przed ich rozpuszczeniem należy pozbyć się owej zewnętrznej warstwy. Następnie tabletkę należy dość dokładnie rozdrobnić, aby ułatwić i przyspieszyć rozpuszczanie. Proces ten przeprowadza się w niewielkiej ilości najlepiej ciepłej wody. Jeśli nie osiągniemy pożądanego efektu, można spróbować z alkoholem. W zależności od substancji, tabletka rozpuści się całkowicie albo tylko częściowo. Rozpuszczanie wspomóc możemy poprzez potrząsanie naczyniem z roztworem. W chwili gdy uznamy, iż dobiegło ono końca, roztwór należy przesączyć. Robimy to, stosując specjalne sączki chemiczne albo używając na przykład kawałka ręcznika papierowego. Z tak oczyszczonego roztworu pobieramy pipetką lub plastikową słomką niewielką jego porcję, którą umieszczamy na czystym i odtłuszczonym szkiełku podstawowym. Tak przygotowany preparat należy pozostawić do wyschnięcia. Odparowywanie rozpuszczalnika może trwać kilka godzin, najlepiej więc preparaty przygotować wieczorem i pozostawić je na całą noc. Oczywiście, poza tabletkami, farmaceutyki występują również w postaci gotowych roztworów. W takich przypadkach przygotowanie preparatu sprowadza się do umieszcenia płynnej porcji leku na szkiełku podstawowym. Sposób krystalizacji zależny jest od wielu czynników – temperatury otoczenia, wilgotności, rodzaju powierzchni, na której przebiega proces itd. Dlatego też, pomimo przygotowania roztworów tej samej substancji, uzyskać możemy całkiem różne formy mikrokrystaliczne. Dodatkowo możemy roztwory dowolnie ze sobą mieszać w różnych proporcjach, co zapewni jeszcze większą rozmaitość uzyskanych mikrokryształów.
Fot. Marek Miś. Azotan srebra
Poza farmaceutykami można eksperymentować z innymi substancjami, na przykład środkami spożywczymi czy odczynnikami chemicznymi, o ile mamy do takowych dostęp. W przypadku tych ostatnich niezbędna jest choćby minimalna wiedza o ich właściwościach, aby zabawę w mikrokrystalizację uczynić po prostu bezpieczną. Szkiełko podstawowe z warstewką wyschniętej substancji bardzo często wygląda zupełnie nieatrakcyjnie – jest białe lub przezroczyste. Dopiero położenie go na stoliku mikroskopu i spojrzenie w okular przy użyciu światła spolaryzowanego wydobywa niesamowite barwy i desenie. Bardzo często, z powodu dużej różnorodności mikrokryształów, przejrzenie jednego szkiełka wymaga kilku godzin. Podróżuje się od jednego pola widzenia do drugiego, odkrywając co raz to nowe motywy. Jedynie od naszej wrażliwości i poczucia piękna zależy, który z dziesiątek, a niejednokrotnie i setek możliwych kadrów widocznych przy oglądaniu kilku centymetrów kwadratowych wybierzemy jako najpiękniejszy.
Tekst i zdjęcia: Marek Miś
Uliczne medytacje Tomasza Klubowskiego
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Fotoreportaż
- Odsłony: 10652
Fotografia uliczna nie jest niczym nowym. Odkąd aparat stał się przenośny, towarzyszył sytuacjom, których trudno było szukać we wnętrzach. Ośmieleni łatwością, z jaką – szczególnie dzisiaj – przychodzi utrwalać obraz, fotografowie wylegli na ulicę, rejestrując prawdę o nas. Tylko nielicznym jednak udaje się nią zainteresować oglądających. Jak to zrobić? Przeczytajcie wskazówki Tomasza Kulbowskiego.
Co?
Czym naprawdę jest fotografia uliczna? Niefortunne słowo na „u” jest źródłem wielu nieporozumień i dyskusji na temat: co jest, a co nie jest streetem. Dosłowne traktowanie tej nazwy nie ma większego sensu, bo muzyka poważna bywa także bardzo niepoważna. Nazwa przyjęła się i za późno na jej zmianę – grunt, że pozwala nam się określać, organizować, przeglądać zawartość księgarń i Internet w poszukiwaniu interesujących treści. Osobiście traktuję ulicę w nazwie symbolicznie. Jest dla mnie kryptonimem przestrzeni publicznej – naturalnego habitatu tak zwanego nowoczesnego człowieka. Miast, miasteczek, wsi, sklepów, galerii handlowych, plaż, przystanków, pociągów, bazarów, restauracji... A także ulic.
Fot.Tomasz Klubowski. Millenium Bridge, 2010. Lubię przyglądać się jednostkom w tłumie, szukać przejawów indywidualizmu w masie dużego miasta.
Tematyka jest równie dowolna co miejsce, ale dla mnie w centrum zainteresowania zawsze znajduje się człowiek, nawet jeśli nieobecny bezpośrednio na zdjęciu. Lubię określenie „fotografia humanistyczna”, bo dobrze oddaje intencje stojące za moimi zdjęciami – pokazywanie istoty ludzkiej w codziennych rytuałach i wydobywanie z ich pozornej błahości czegoś specjalnego i niepowtarzalnego. Staram się nie ingerować swoją obecnością w to, co widzę i fotografuję. Interesuje mnie rzeczywistość sama w sobie, a nie ta będąca reakcją na moją obecność.
Schemat powstawania zdjęć ulicznych ma swoje zasady, ale jest dość liberalny – uważam, że w streecie dużo wolno. W moim portfolio są kadry, które w reportażu poleciałyby od razu do kosza. Zasady kompozycji są elastyczne, więc czemu ich nie ponaciągać? Fotografia uliczna świetnie się do tego nadaje i pozwala na spory margines beztroski, co z kolei nieźle pobudza kreatywność.
Fot.Tomasz Klubowski. City, 2009. Człowiek przede wszystkim, ale niekoniecznie dosłownie. Czasem obecny tylko poprzez ślad, jaki zostawia w otoczeniu.
Dlaczego?
Fotografia uliczna spełnia ważną, choć często ignorowaną funkcję. Jest bardzo wartościowym źródłem informacji o emocjonalnym i materialnym stanie cywilizacji. Traktuję fotografów ulicznych jak archiwistów – gdyby nie oni i wszystkie wydeptane przez nich kilometry, jaki obraz pozostałby po naszych czasach? Katastrofy, konflikty i tragedie z jednej strony, piękni, uśmiechnięci ludzie w drogich ciuchach z drugiej, a do tego parę milionów autoportretów „z łapki”, zalewających serwisy społecznościowe. One oczywiście też są potrzebne, ale albo pokazują sytuacje ekstremalne, albo nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością – są upozowane, podrasowane, wyprodukowane. Owszem, relacjonują i ilustrują wydarzenia oraz aktualne trendy, ale ducha czasów lepiej pokazuje codzienność i to, co dzieje się pod jej powierzchnią. A kto pokaże to lepiej niż streetowcy?
Z drugiej strony, street ma w sobie sporo z lajfstajlu – nie uprawia się go okazjonalnie. Najlepsze efekty przynosi regularnie pielęgnowany i traktowany jako pasja albo nałóg. Coś, od czego nie możemy się opędzić, o czym myślimy codziennie, co reguluje rytm naszego dnia i nocy, nie pozwala nam wyjść z domu bez aparatu i dzięki czemu nigdy nie nudzimy się, czekając na przystanku.
Gdzie?
Bardzo ważne jest zestrojenie się z przestrzenią, odnalezienie jej rytmu i charakteru. Dlatego lubię wracać w znane miejsca – lepiej poznawać ich potencjał, dynamikę, to, jak zmieniają się o rożnych porach dnia czy roku. Dzięki temu łatwiej jest przewidywać, co ciekawego i gdzie możne się wydarzyć. Jednocześnie staram się nie eksploatować tych samych miejsc zbyt długo, żeby uniknąć rutyny, powtarzania się; po to, by zachować świeże spojrzenie.
Moim ukochanym streetowym placem zabaw pozostaje Londyn, gdzie, mieszkając przez pięć lat, zainteresowałem się fotografią uliczną jako sposobem na poznawanie i rozumienie nowego dla mnie miejsca. Mam tam swoje ulubione punkty, które wciąż zaskakują mnie nowymi historiami: Soho, City, South Bank, Brick Lane. Spędziłem w Londynie łącznie setki dni z aparatem i czuję się tam pewnie i komfortowo, co nie jest niezbędnym warunkiem do zrobienia udanych zdjęć. Zdarzało mi się odwiedzać miejsca, w których od pierwszego momentu wszystko „zaskakiwało” – światło, ludzie, architektura, przestrzeń.
Oczywiście, zatłoczone ulice są zdjęciowym pewniakiem i miejscem notorycznie eksploatowanym przez fotografów ulicznych, ale potencjału nie brakuje też przedmieściom czy prowincjom, z ich nieco oniryczną atmosferą, inną architekturą, większą ilością wolnej przestrzeni i zieleni.
Fot.Tomasz Klubowski. Sydney Opera House, 2011. Ciekawa, ale prosta kompozycja została zamieniona w udane zdjęcie i dopełniona przez „bonusową” mewę.
Przyciągają mnie też miejsca odwiedzane przez turystów. Sam nie jestem zwolennikiem tak zwanej turystyki zorganizowanej, ale samych turystów traktuję jak ciekawą subkulturę i wdzięczny obiekt obserwacji. Poruszają się często w dużych, kolorowych grupach, wyróżniają się z tłumu i jednocześnie są podobni do siebie, skądkolwiek przybywają. Podobnie atrakcyjne są dla mnie galerie i muzea – od pewnego czasu to, czy można w nich robić zdjęcia, interesuje mnie bardziej niż same ekspozycje.
Fot.Tomasz Klubowski.Tower Bridge, 2010. Chwilowa symetria, dwie sekundy później było już po tej scenie. Instynkt ponad namysł.
Jak?
W fotografii ulicznej z łatwością możemy dostrzec pewne reguły gry – motywy i zabiegi eksploatowane przez wielu fotografów. Mamy między innymi układanki elementów – symboli, portrety „z ukrycia”, zsynchronizowane kroki i inne choreografie tłumu, anegdoty, odbicia w szybach, gry cieni, zabawy z perspektywą i tak dalej. W moim przypadku przodują układanki – kadry, w których naczelną zasadą jest kompozycja, wzajemny układ elementów i interakcja między nimi. Lubię porządek w kadrze, gdy wszystkie klocki są na swoim miejscu, bo w innym nie mogłyby być, gdy po zamknięciu wycinka rzeczywistości pojawia się w nim nowa kombinacja i nowe znaczenie, nowa anegdota.
Poza układankami stosuję szereg streetowych trików – lubię wypatrywanie odbić w szybach (streetowa klasyka), mnożenie w ten sposób warstw, zderzanie przestrzeni. Lubię też poszukiwanie mocnych cieni i kontrastów jakie tworzą – światło lub jego brak organizują przestrzeń w całość i często opowiadają swoje własne historie. Miejskie reklamy to kolejny trik o dużym potencjale, w którym jednak łatwo wpaść w banał i powtarzanie się. Kreatywne wykorzystanie wszechobecnej w przestrzeni publicznej reklamy w fotografii ulicznej to także świetne ćwiczenie z patrzenia, a dla mnie – jedyne uzasadnienie tego wizualnego bałaganu w naszych miastach.
Fot.Tomasz Klubowski. London Wall, 2010. Mocne cienie, geometryczne kształty i linie, a do tego wisienka na torcie w postaci pomarańczowych elementów.
Wspominam tylko o wybranych trikach czy strategiach. Jest ich znacznie więcej. Uważam je za podstawowe narzędzie pracy fotografa ulicznego – ważniejsze niż aparat i tak samo ważne jak wygodne buty, które są nieodzowne, jeśli chcemy te narzędzia doskonalić. I jeszcze trzeci składnik – czas. Zauważyłem, że najlepsze efekty przynoszą dłuższe spacery z aparatem. Przez pierwszą godzinę dostrajam się do miejsca, wchodzę w rytm wyznaczany kolejnymi klapnięciami migawki. Potem nie ma już nic oprócz skupionego skanowania ulicy wzrokiem, przełączania się pomiędzy różnymi planami, swobodnego mieszania ich, układania elementów, plam światła lub cieni. Widzę w tym skupionym wpatrywaniu się sporo podobieństw do medytacji – nie mam wtedy w głowie nic innego, oprócz tego, co właśnie widzę. Przy fotografii ulicznej staram się więcej działać, niż myśleć – opieram się na instynkcie i refleksie. Ta kombinacja w połączeniu z otwartością na otoczenie często daje lepsze efekty niż niejedna wystudiowana aranżacja. Chyba dlatego trochę straciłem wiarę w pozowaną i ustawianą fotografię – do pięt nie dorasta rzeczywistości.
Można spotkać się z opiniami, które sprowadzają fotografię uliczną do ślepego przypadku i szczęścia, ale dla mnie przypadek nie istnieje, a szczęście – powtarzając za Martinem Parrem – jest w pełni zasłużone. Wydreptane, wyczekane i wypatrzone.
Tekst i zdjęcia: Tomasz Kulbowski
www.kulbowski.com
Badylki Agnieszki Borkowskiej
- Szczegóły
- Mirek
- Kategoria: Fotoreportaż
- Odsłony: 9942
„Fotografia florystyczna” brzmi dostojnie i profesjonalnie, a ja o moich roślinach myślę i mówię czule „moje badylki”. Mam słabość do roślin nieco już przekwitłych, blaknących, kurczących się i usychających. Chętniej je fotografuję. To trochę jak z ludźmi: twarze naznaczone zmarszczkami i doświadczeniem wydają się ciekawsze od tych świeżych i gładkich, bo opowiadają historie. Zdjęcia roślin to nie tylko ładny obrazek ładnego kwiatka. Patrzę na moje badylki jak na stworzonka, które coś opowiadają. Wyrażają emocje, chociaż najprawdopodobniej są to moje emocje, które się w nich przeglądają.
Bywa, że tęsknię za barwą. Wtedy moje zdjęcia mienią się kolorami tęczy, mocnymi i soczystymi. Jednak najczęściej widzę moje badylki spowite mgłą, zza szyby, jak ze snu. Pomagają mi w tym tekstury, które nakładam na kadry, uzyskując efekt, który widzę wyobrażeniem. To coś pomiędzy, co odrealnia i ukrywa. Poszukiwanie tekstur jest przygodą fotograficzną samą w sobie. Niejednokrotnie obrazy, które później stają się teksturami, robione są w tym samym czasie co zdjęcia roślin i wtedy naturalnie się uzupełniają. To, co mam w głowie w trakcie fotografowania, staje się obrazem do oglądania przez innych.
Nie ma reguły, kiedy uwieczniam moje badylki. Najczęściej, gdy jestem w ogrodzie lub na łące moją intencją jest przede wszystkim obcowanie z przyrodą, ciszą i własnymi myślami. Przyglądam się badylkom i zastanawiam się, jak je pokazać, ale jednocześnie myślę o wielu innych rzeczach. Może to właśnie ma wpływ na efekt końcowy. Zdjęcia są przekaźnikiem emocji i myśli towarzyszących w trakcie fotografowania albo później, podczas obróbki obrazu. Wiele ujęć powstaje spontanicznie, w sytuacjach, kiedy aparat mam ze sobą w innym celu niż rejestrowanie badylków albo po prostu w domu, pomiędzy codziennymi czynnościami.
Otaczam się roślinami, zatem w naturalny sposób stają się one moimi modelami. To może być moment, kiedy zauważę niezwykłe światło lub kształt i postanawiam utrwalić je na fotografii. Bywa też, że widzę przemijanie rośliny, jej koniec i wtedy naciskam na spust, zatrzymując te ostatnie chwile, kiedy jeszcze tli się w niej kolor i życie. Wszystko to przetwarzam na swój sposób i staram się nie popaść w banał i kicz, o co bardzo łatwo w fotografowaniu roślin – trzeba wiele wyczucia, żeby tej granicy nie przekroczyć.
Agnieszka Borkowska i fotografowanie to przygoda od zawsze. Modelka już w niemowlęctwie, dość wcześnie zaczęła próbować swoich sił jako fotografka. W domowym archiwum znajdują się filmy naświetlone przez nią w dzieciństwie, a ona sama pamięta magię, która działa się w domowej ciemni fotograficznej urządzonej w łazience. Wtedy w czerwonej poświacie żarówki na białym arkuszu papieru fotograficznego zanurzonego w wywoływaczu zaczynały ukazywać się obrazy. Teraz zbiory pikseli zastąpiły klisze, ale ona na świat patrzy wciąż z taką samą ciekawością i zachwytem. Oglądanie jej fotografii można zacząć od bloga: www.dolphincafe.blogspot.com.