Drukuj
Kategoria: Obiektywy
Odsłony: 10359
01_P1080090-x080Długoogniskowych zoomów mamy na rynku mnóstwo: ciemnych i jasnych, pełnoklatkowych i DX-owych, tańszych i droższych, firmowych i „kundli”. Porównywać można je między sobą tworząc bardzo różne ich zestawy, niemal w nieskończoność.
W tym teście chciałbym przede wszystkim przedstawić dwa obiektywy Sigmy: zgrabnego niepełnoklatkowego 50-150 mm f/2,8 oraz poważanego wśród amatorów apochromatycznego 70-300 mm. Do tej pary, dla porównania dołączyłem tańszą wersję zooma 70-300 mm. ...
Długoogniskowych zoomów mamy na rynku mnóstwo: ciemnych i jasnych, pełnoklatkowych i DX-owych, tańszych i droższych, firmowych i „kundli”. Porównywać można je między sobą tworząc bardzo różne ich zestawy, niemal w nieskończoność. W tym teście chciałbym przede wszystkim przedstawić dwa obiektywy Sigmy: zgrabnego niepełnoklatkowego 50-150 mm f/2,8 oraz poważanego wśród amatorów apochromatycznego 70-300 mm. Do tej pary, dla porównania dołączyłem tańszą wersję zooma 70-300 mm.

Zobacz wieksze!

70-300 mm f/4-5,6 DG MACRO, APO 70-300 mm f/4-5,6 DG MACRO, APO 50-150 mm f/2,8 II EX DC HSM

Sigma od dłuższego czasu jest najsilniejszym graczem wśród „niezależnych” producentów optyki. Tamron i Tokina wyraźnie pozostają z tyłu, a pozostali producenci właściwie już tylko wypełniają nisze rynkowe. Owa siła Sigmy polega nie tylko na dużej liczbie wypuszczanych modeli, ale też na w miarę szybkim wprowadzaniu rozwiązań podwyższających konkurencyjność w stosunku do optyki firmowej. Mowa o ultradźwiękowym napędzie autofokusa, ewentualnie wbudowanych silnikach AF w wersjach nikonowskich, dużej liczbie wersji mocowań, konstrukcjach nieobecnych u innych producentów, czy wreszcie o powiększającej się ofercie optyki stabilizowanej. Stąd popularność marki przede wszystkim wśród fotoamatorów, a i zawodowcy – choć rzadziej – coś z oferty Sigmy wybierają.
W teście wystąpią dwa obiektywy 70-300 mm, wyglądające typowo amatorsko, choć po modelu apochromatycznym możemy się spodziewać więcej niż u podobnych cenowo konkurentów. Trzeci zoom to niezbyt typowa, ale według mnie ciekawa, niepełnoklatkowa konstrukcja, stanowiąca dla formatu DX mniej więcej odpowiednik małoobrazkowego 70-210 mm oraz 100-300 mm dla systemu 4/3. Podobny zoom znajdziemy tylko w ofercie Pentaxa i Tokiny, ale kończy się on na 135 mm, no i nie uświadczymy go w wersji do Sony oraz aparatów „4/3”.
Obiektywy testować będę w towarzystwie Nikona D300.


Konstrukcja obiektywów

Zoomy 70-300 mm nie należą do najnowszych konstrukcji, gdyż ich korzenie sięgają XX wieku. Jednak w swej historii były kilkukrotnie unowocześniane. Jedną z najważniejszych zmian było dostosowanie do współpracy z lustrzankami cyfrowymi poprzez poprawę skuteczności warstw przeciwodblaskowych, stąd obiektywom w nazwie przybyło oznaczenie DG (od Digitally optimized). Ostatnim unowocześnieniem było wmontowanie w wersje z bagnetem Nikon F silnika autofokusa, dzięki czemu zoomy te mogą automatycznie ustawiać ostrość przy współpracy z najprostszymi, pozbawionymi własnego silnika AF lustrzankami D40(x) i D60. Nie łudźmy się jednak, że jest to ultradźwiękowy napęd HSM.

Schematy optyczne opisywanych obiektywów. Na niebiesko oznaczono niskodyspersyjne soczewki SLD

70-300 mm, po dołączeniu do DX-owego Nikona, przekłada się na zakres kątów widzenia, odpowiada-jący w małym obrazku ogniskowym 105-450 mm, a jeśli ktoś zwraca uwagę na drobiazgi, to doliczyć się może nawet niemal 460 mm. Oczywiście tylko pod warunkiem, że uwzględni rzeczywisty „przelicznik ogniskowych”, wynoszący dla Nikona 1,52. To naprawdę bardzo wąski kąt widzenia, który chyba tylko „ptakolubom” wydać się może za szeroki. Z tym, że przy tej najdłuższej ogniskowej jasność obiektywu to zaledwie f/5,6 – nieduża, choć powszechna w długich zoomach tej klasy. Na krótkim końcu mamy f/4, co też jest wartością typową.

Tyły zoomów 70-300 mm (po lewej) i 50-150 mm (po prawej). Duża tylna soczewka tego ostatniego wyraźnie wskazuje na jasną optykę. Na zdjęciach ani śladu „śrubokrętowego” sprzęgła, niepotrzebnego w sytuacji gdy obiektywy mają własny napęd AF.

Wersja obiektywu z APO ma aż trzy soczewki SLD o obniżonej dyspersji (Special Low Dispersion), a ta „zwykła” – jedną. Dawno, dawno temu ten drugi zoom chwalił się taką soczewką, nosząc oznaczenie DL (od Low Dispersion), ale od jakiegoś czasu Sigma zarzuciła jego używanie. Przy obecnej konwencji, patrząc na same nazwy mamy prawo podejrzewać, że wersja „nie-Apo” nie ma ani jednej soczewki SLD, a „Apo” jedną. Coś takiego nasuwa się choćby przez analogię do podobnej pary Nikkorów. Jednak Sigma sprawia wszystkim miłą niespodziankę, dając nadzieję na nienajgorszą jakość obrazu tworzonego przez zoom w mniej wyrafinowanej wersji oraz na wysoką w wersji „APO”. Dalsza część testu pokaże, jak to jest w rzeczywistości.

Zobacz wieksze! Zobacz wieksze!
Długa pionowa kreska po prawej stronie tubusu zoomów 70-300 mm pokazuje zakres jego wysuwu przy wydłużaniu ogniskowej i zmniejszaniu dystansu ostrości do „standardowego” minimum, czyli 1,5 m. Dla 200 mm na zdjęciach możemy osiągnąć skalę odwzorowania 1:5,9, a dla 300 mm 1:4,1. Jeśli wejdziemy w zakres makro dostępny dla ogniskowych dłuższych niż 200 mm, to zyskujemy dostęp do skali 1:2,9 dla 200 mm i aż 1:2 dla 300 mm.

Pod względem kinematyki mechanizmów ustawiania ogniskowej i ostrości, zoomy 70-300 są typowymi dla swej klasy konstrukcjami. Nie spotkamy tu więc ani wewnętrznego ogniskowania, ani wewnętrznego zoomowania. Ba, obie te czynności przebiegają „bardzo zewnętrznie”, gdyż przód obiektywu wyjątkowo mocno wysuwa się przy wydłużaniu ogniskowej i zmniejszaniu ustawianego dystansu ostrości. Powody są dwa. Pierwszy wynika oczywiście z zakresu ogniskowych, gdyż przy 300 mm obiektyw musi być naprawdę długi. Drugi jest typowy dla części telezoomów Sigmy i ich umiejętności wykonywania zdjęć przy wyjątkowo wysokiej skali odwzorowania 1:2. W sumie nie dziwi więc fakt, że przedni człon zoomów może wysuwać się z korpusu obiektywów nawet na 9 cm. Niestety skutkuje to dobrze wyczuwalnym luzem promieniowym, któremu jednak trudno się przy takiej mechanice dziwić. Cała obudowa zoomów wykonana jest z tworzyw sztucznych, a metalowy jest jedynie bagnet. Ze swoją masą ponad pół kilograma, do leciutkich jednak nie należą.


Przy zoomie 50-150 mm f/2,8 od razu czujemy, że to wyjątkowo porządnie skonstruowany obiektyw, i to pomimo że metalu z zewnątrz ma jak na lekarstwo. Metalowy jest rzecz jasna bagnet, a poza nim jedynie połączony z nim fragment obudowy. Jak sprawy mają się w środku, trudno stwierdzić. Pewne jednak, że szkła tam nie brakuje. Soczewek jest aż 18, w tym 4 wykonane ze szkła o niskiej dyspersji SLD. Jak przystało na długoogniskową optykę topowej klasy, zarówno ustawianie ostrości, jak i ogniskowej odbywa się za pomocą ruchów wewnętrznych grup soczewek. To z pewnością nie ułatwiło zaprojektowania kinematyki członów optycznych obiektywu, ale efekty warte były zachodu. Nie ma wysuwającego się z obudowy tubusu, a więc znikają kłopoty związane z wymyśleniem i zastosowaniem wytrzymałego i trwałego ruchomego połączenia. Drugi ogromny plus, to łatwe do wykonania, skuteczne uszczelnienie obiektywu. Tu jednak Sigma nie chwali się szczególnym zabezpieczeniem przed dostaniem się do środka pyłu czy kropelek wody. Plus trzeci, to łatwość uzyskania małych oporów ruchu poszczególnych grup soczewek, co powinno skutkować mniej prądożernym lub szybszym autofokusem oraz lekko obracającymi się pierścieniami.

Obiektyw 50-150 mm nie zmienia długości ani przy ustawianiu ostrości, ani ogniskowej. Jest zgrabnym, niedużym obiektywem, stąd konstruktorzy zdecydowali o zastosowaniu niezbyt długiej, nieprofilowanej osłony przeciwsłonecznej.

Maksymalny otwór względny to stałe w całym zakresie ogniskowych f/2,8, co w tym wypadku wcale nie oznacza znacznej średnicy zooma. Powodem jest oczywiście ograniczenie pola obrazowania obiektywu do pola przetworników obrazu APS-C, dzięki czemu odpowiednik małoobrazkowych 70-200 mm uzyskujemy przy krótszych ogniskowych. Stąd zamiast filtrów 77 mm, w Sigmie 50-150 mm używamy 67 mm. Mocowanie filtrów schowane jest we wnętrzu nieprofilowanej osłony przeciwsłonecznej. Wydłużenie i wyprofilowanie jej byłoby oczywiście możliwie i z pewnością przyczyniłoby się do poprawy jakości zdjęć wykonywanych pod światło, ale obiektyw straciłby wtedy na swej kompaktowości.

Napędem autofokusa jest oczywiście ultradźwiękowy, pierścieniowy silnik HSM.


Obsługa, ergonomia

Oba zoomy 70-300 mm wyglądają niemal identycznie i mają bardzo podobną budowę wewnętrzną, nie dziwi więc, że ich obsługa wygląda tak samo. Dość szeroki pierścień zooma położony jest na tyle blisko bagnetu, że palce trafiają na niego dobrze tylko wtedy, gdy pod aparatem mamy zamontowany uchwyt do zdjęć w pionie albo gdy fotografujemy jakimś wysokim Nikonem, w rodzaju D3X. W innych sytuacjach dość trudno jest ułożyć rękę tak, by podpierała lustrzankę i jednocześnie mogła szybko obracać pierścień w całym zakresie jego ruchu wynoszącym ok. 90o. Pierścień ten ma spory opór statyczny, stąd nie jest łatwo dokonać drobnej korekty kąta widzenia. Jednak przy większych zmianach opór jest już nieduży i równy w całym zakresie ogniskowych. Nie zabezpiecza on jednak przed wysuwaniem się przedniego członu zooma, gdy aparat nosimy na ramieniu, skierowany obiektywem w dół.

Zakres ogniskowych 50-150 mm świetnie sprawdza się przy fotografowaniu meczów piłki nożnej rozgrywanych na boiskach o rozmiarach półligowych i „ćwierćligowych”. W lustrzankach niepełnoklatkowych zoom 70-200 mm nie w pełni wykorzystuje najdłuższe ogniskowe, a do akcji na bliższej połowie i w polu karnym 70 mm widzi zbyt wąsko i trzeba wspierać się drugim aparatem z krótszym obiektywem. Podobnie rzecz się ma z piłką halową, ale tam przy gorszym oświetleniu nawet f/2,8 wymaga korzystania z czułości powyżej ISO 1600.

Pierścień ustawiania ostrości umieszczono z przodu obiektywu i jest on dość szeroki, choć część moletowana już niekoniecznie. To jednak w praktyce wcale nie przeszkadza. Przy ręcznym ogniskowaniu obraca się on lekko, z wyczuwalnym, lecz „płaskim” oporem, niezbyt równym przy bardzo powolnym ruchu. Zakres obrotu to prawie 1/2 obwodu obiektywu, z tym, że ponad połowa tego ruchu przypada na przedział makro (0,95-1,5 m), który można włączyć jedynie dla ogniskowej dłuższej niż 200 mm. Przy fotografowaniu na „normalne” odległości nie ma więc problemów ze sprawnym ręcznym ostrzeniem. Automatyczne ustawianie ostrości realizowane jest przez wbudowany silnik, niestety nieultradźwiękowy. Jednak denerwującego hałasu w postaci gwizdu możemy się spodziewać jedynie przy dużych zmianach położenia płaszczyzny ostrości, co w praktyce ma miejsce najczęściej wtedy, gdy autofokus pogubi się. Niestety, przy niedużej jasności tych zoomów nie jest to sytuacja rzadka. Przy małych i średnich zmianach odległości słyszymy tylko warkot, który nie zmniejsza komfortu fotografowania.


Przedni człon obiektywu porusza się przy zmianie ogniskowej wyłącznie osiowo, ale obraca się wraz z filtrem i osłoną przeciwsłoneczną przy ustawianiu ostrości. Mimo to osłona jest dość długa, choć oczywiście niewyprofilowana. Minusem jest zbyt słabo trzymający zaskok bagnetu mocującego osłonę. Cieszy natomiast fakt zastosowania niedużej średnicy mocowania filtra – 58 mm.

Zobacz wieksze!
Osłona słoneczna obiektywów 70-300 mm powinna być założona na stałe, gdyż ostre światło na ich przednich soczewkach w wielu sytuacjach oznacza zauwazalny spadek kontrastu.
Zobacz wieksze!

W zoomie 50-150 mm pierścienie zooma i ostrości zajmują niemal całą długość obudowy obiektywu. Ich obsługa to po prostu poezja. Ogniskową zmienia się wyjątkowo płynnie, przy minimalnym oporze, równym przy ruszaniu pierścienia ze spoczynku i obracaniu. Niemal równie cudownie obsługuje się pierścień ustawiania ostrości. Jest on połączony ze skalą odległości przekładnią, zwalniającą obrót mniej więcej dwukrotnie. To sensowna wartość, podwyższająca precyzję ręcznego ostrzenia, a jednocześnie zapewniająca nieduży zakres ruchu pierścienia – 1/4 obwodu obiektywu. „Z drugiej strony” skali odległości podłączony jest silnik autofokusa – tradycyjnie cichy jak na HSM przystało, ale wcale nie rewelacyjnie szybki. W zoomie 50-150 mm pierścień ostrości oczywiście nie obraca się podczas działania autofokusa, ale w każdym momencie, bez konieczności użycia jakichkolwiek przełączników, możemy przejąć ręczną kontrolę nad ostrzeniem. I tu ciekawostka – obrócenie pierścieniem powoduje natychmiastową kontrę autofokusa.


Jakość obrazu
Rozdzielczość

Zacznę od zoomów 70-300 mm. W obu przy najkrótszej ogniskowej zaskakuje miękkość obrazu dla otwartej przysłony. Środek kadru zachowuje niezłą rozdzielczość, ale brzegi wyglądają słabiutko: rozdzielczość nie najlepsza, a do tego dochodzi koma. Aberracji chromatycznej ani śladu. Przymykanie przysłony szybko poprawia sytuację w centrum kadru, gdzie już przy f/5,6 oba zoomy osiągają wynik godny piątki. Za to brzegi są bardzo oporne. Choć wraz ze zmniejszaniem otworu względnego kontrast rośnie dość szybko, to rozdzielczość nie, i dopiero przy f/11 następuje skok z 1700 lph na 1900-2000 lph. Średnie ogniskowe oznaczają brak aberracji chromatycznej w wersji „Apo”, ale w tej „zwykłej” widać jej trochę na obrzeżach klatki.

Zoom 50-150 mm. Od lewej: najsilniejsze napotkane winietowanie, czyli ogniskowa 150 mm, przysłona f/2,8 – zdjęcie
z testu studyjnego, praktyczny efekt łagodnego ściemnienia rogów kadru o 2/3 EV – ogniskowa 50 mm, przysłona f/2,8;
to samo ujęcie, ale przy przysłonie f/8 – winietowania brak, a dla jego likwidacji w zupełności wystarczyłoby przymknięcie do f/4.

W „Apo” cieszą również wyraźnie lepsze przy otwartej przysłonie brzegi, choć głównie z powodu rozdzielczości, bo koma jak była, tak jest. Lepiej przenoszony jest też kontrast – to dotyczy już obu obiektywów. Jak dotąd, na początku i w środku zakresu ogniskowych, różnice pomiędzy nimi były nieduże, a przede wszystkim dotyczyły odrobinę lepszej rozdzielczości wersji „Apo”. Przy 300 mm, zgodnie z przewidywaniami sytuacja zmienia się. W „Apo” rozdzielczość plasuje się na poziomie znanym z krótszych ogniskowych, a przy tym brzegi kadru wypadają tak samo dobrze jak przy 150 mm i o niebo lepiej niż przy 70 mm. Troszkę bocznej aberracji chromatycznej, widocznej gdy przymkniemy przysłonę, nie pogarsza sytuacji. Natomiast wersja „nie-Apo” aberracji tej wykazuje przy 300 mm naprawdę sporo, bez względu na ustawioną przysłonę. Jeśli tylko używamy którejś z nowszych lustrzanek Nikona, możemy się nie martwić, gdyż ich system redukcji aberracji chromatycznej jest bardzo skuteczny. W innych przypadkach wyniki nie będą najlepsze. Gorzej wypada też rozdzielczość, gdyż osiągane maksimum jest o 200 lph niższe niż w wersji „Apo”, a przy otwartej przysłonie mamy poziom 1700/1600 lph (środek/brzeg), co wcale nie zachwyca.


Czas na jasny zoom 50-150 mm. Swoją najkrótszą ogniskową może się szczycić w każdym towarzystwie. Maksymalna rozdzielczość zasługuje na solidną piątkę, a przy tym osiągana jest ona już przy f/4. Jednocześnie optimum rozdzielczości, czyli najwyższe jej wartości w centrum i rogach klatki pojawiają się przy f/5,6. A że wynoszą 2100/2000 lph, to widać, że pochwały są jak najbardziej na miejscu. Może tylko kontrast przy f/2,8 nie rzuca na kolana, ale ja nie miałbym do tego pretensji. Aberracji chromatycznej i innych wad obrazu nie widać. Średnie ogniskowe wypadają gorzej jeśli chodzi o maksymalne osiągane rozdzielczości, choć nadal nie ma na co narzekać. Znowu maksimum w centrum klatki (tym razem „tylko” 2000 lph) uzyskiwane jest przy f/4, a optimum (2000/1900 lph) dla przedziału f/5,6-8. Z tym, że pojawiają się ślady aberracji chromatycznej, widoczne dobrze po mocniejszym przymknięciu przysłony i ledwo ledwo przy f/2,8. Testowy Nikon D300 oczywiście bez problemu dawał sobie z nią radę. Wydłużenie ogniskowej do 150 mm powoduje dalsze pogorszenie rozdzielczości, ale pełen otwór względny oznacza 1800/1700 lph, co w tej klasie sprzętu jest zupełnie przyzwoitym wynikiem. Z tym, że maksimum w centrum kadru, 1900 lph obiektyw uzyskuje później niż przy krótszych ogniskowych (f/5,6), podobnie jak optimum – 1900/1900 lph przy f/8. Aberracja chromatyczna jest dość silna, ale zauważalna (przede wszystkim po przymknięciu przysłony) tylko jeśli aparat nie potrafi jej usunąć. Przyznam, że po lekturze dostępnych w Internecie testów tego zooma spodziewałem się gorszych wyników dla najdłuższej ogniskowej, przede wszystkim znacznie większej różnicy rozdzielczości pomiędzy brzegami a centrum przy f/2,8. Poniewczasie zorientowałem się, że zaobserwowane wyniki dotyczyły pierwszej wersji obiektywu, co sugeruje, że poprawki wprowadzone do drugiej wersji okazały się skuteczne.

Zobacz wieksze! Zobacz wieksze!
Rozmycie nieostrości w zoomie 50-150 mm wygląda całkiem szlachetnie (tu ogniskowa ok. 100 mm, na górze przysłona f/2,8, na dole f/8).

Winietowanie

Tu Sigmy 70-300 mm pokazały klasę. Tylko przy najdłuższej ogniskowej ściemnienie naroży kadru w stosunku do centrum jest silniejsze od 1/3 EV. Stąd nawet przy pełnym otworze przysłony jest ledwie widoczne, a użycie f/6,3 likwiduje je w zupełności. Średnie i krótsze ogniskowe sprawiają jeszcze mniej kłopotów, co oznacza, że bez obaw o nierówną jasność kadru możemy korzystać z otwartej przysłony. Z tym, że test wykonywany był na lustrzance niepełnoklatkowej, a więc tak dobre wyniki nie bardzo dziwią. No i trzeba pamiętać, że w towarzystwie lustrzanki z przetwornikiem 24 x 36 mm efekty zdjęciowe z pewnością będą gorsze. Tak czy inaczej, w tym teście zoomy 70-300 mm zasługują na szóstki.

Zobacz wieksze! Zobacz wieksze! Zobacz wieksze!
Obraz z zooma 70-300 Apo (ogniskowa 300 mm) nie wykazuje tu ani śladu aberracji chromatycznej,
w przeciwieństwie do wersji nie-Apo. Ta charakteryzuje się też brzydszym oddaniem nieostrości.

Jasny 50-150 mm nie wypada już tak dobrze, czemu trudno się dziwić. Po pierwsze jest konstrukcją niepełnoklatkową (po sigmowemu „DC”), a po drugie wysoka jasność utrudnia dobre skorygowanie winietowania. Jednak nie panikujmy, gdyż i tak osiąga on bardzo dobre wyniki. Najbardziej kłopotliwa okazuje się najdłuższa ogniskowa, przy której dla f/2,8 naroża są ciemniejsze od centrum klatki o nieco ponad 1 EV. To niby dużo, ale że spadek jasności odbywa się bardzo płynnie, to jest słabo zauważalny. Przy tym już dla f/4 nie widać go praktycznie zupełnie, a f/4,5 likwiduje kłopot całkowicie. Krótkie i średnie ogniskowe oznaczają przy pełnym otworze ściemnienie naroży o 1/2-2/3 EV, ale nawet przy f/2,8 jest ono ledwie widoczne, a f/3,2 usuwa je kompletnie.


Dystorsja

W tej kwestii znowu obie Sigmy 70-300 wypadają identycznie, a przy tym lepiej niż zoom 50-150 mm. Ich zniekształcenie obrazu to wyłącznie dystorsja poduszkowata, wzrastająca od pomijalnej 0,1% przy 70 mm do zauważalnej 1,2% dla 150 mm, a potem spadająca do 0,9% dla 300 mm. Piątka z minusem za średnie ogniskowe, przy których będzie widać dystorsję, choć nie powinna ona przeszkadzać.

Jasny 50-150 mm w sumie też nie ma się czego wstydzić. Zaczyna od 0,7-procentowej „beczki” dla 50 mm, wykazuje 0,8-procentową dystorsję poduszkowatą dla 85 mm i wyraźną 1,5-procentową dla 150 mm. Czwórka z plusem.

Zobacz wieksze! Zobacz wieksze!
Obiektyw 70-300 Apo (zdjęcie lewe) trochę silniej reaguje spadkiem kontrastu, gdy na przednią soczewkę (albo jej część) pada ostre światło.

Pod światło

W tej konkurencji zoomy 70-300 mm wypadają nieco inaczej. Wersja „nie-Apo” troszkę lepiej zachowuje kontrast w sytuacji, gdy na przednią soczewkę pada światło. Druga sprawa to drobiazg, znowu na korzyść zooma „nie-Apo”: brak jakichkolwiek ostrych blików, podczas gdy drugi zoom przy średnich i krótszych ogniskowych tworzy dwie ostre plamki. I byłoby to powodem do przyznania prostszej konstrukcji bardzo wysokiej noty, gdyby nie niepokojąca tendencja do zaświetlania zdjęć wykonywanych przy najdłuższej ogniskowej, ze źródłem ostrego światła położonym tuż poza kadrem. Przy tym 70-300 mm „Apo” nie wykazuje nawet śladu chęci takich zachowań.

Zobacz wieksze! Zobacz wieksze!
Zoom 50-150 mm przy zdjęciach pod światło potrafi pokazać mnóstwo blików, ale tylko i wyłącznie, gdy przy krótkiej ogniskowej mocno przymkniemy przysłonę (zdjęcie lewe). W innych sytuacjach sprawy mają się dobrze albo bardzo dobrze, w każdym razie nie gorzej niż na prawym zdjęciu, wykonanym przy ogniskowej 50 mm i lekko przymkniętej przysłonie.

Z kolei obiektyw 50-150 mm miło zaskakuje niedużą liczbą tworzonych blików. Niedużą, jak na 18-soczewkową konstrukcję, bo oceniając bezwzględnie, trochę plamek światła na zdjęciach można znaleźć. W praktyce realnym problemem jest jedynie najkrótsza ogniskowa, ale wyłącznie przy mocno przymkniętej przysłonie i w sytuacji, gdy źródło ostrego światła umieścimy w kadrze. Wtedy, i tylko wtedy blików jest sporo, ale bez paniki – można policzyć je na palcach obu rąk. Słabe przymknięcie przysłony redukuje ich liczbę do kilku i sytuacja wygląda trochę tylko gorzej niż w 70-300 mm „Apo”. Źródło światła poza kadrem może być efektem powstania maksymalnie kilku mdłych plamek światła, z tym, że warunkiem jest korzystanie z najkrótszej ogniskowej i mocno przymkniętej przysłony.


Podsumowanie

Właściwie same dobre wieści. 70-300 mm „Apo” niewątpliwie potwierdza swoją pozycję bardzo dobrego, a może i najlepszego z tanich, długich zoomów. Przyczepić się można jedynie do jakości obrazu na brzegach kadru przy najkrótszej ogniskowej, ale środek klatki jest bez zastrzeżeń od 70 mm do 300 mm. Nie próbuję nawet szczególnie narzekać na komfort obsługi, gdyż w tej klasie sprzętu nie można więcej wymagać. Choć przyznam, że są przypadki jeszcze tańszych i prostszych zoomów, z lepiej dopracowaną ergonomią. Aberracja chromatyczna została dość skutecznie poskromiona, a jeszcze korzystniejsze wyniki zoom ten osiąga przy zdjęciach pod światło. Dystorsja może być zauważalna, ale przeszkadzać prawie na pewno nie będzie, a winietowanie... Jakie winietowanie? W sumie jakość obrazu ocenić należy bardzo wysoko. Skromniejszy „brat”, uboższy o dwie soczewki SLD wcale nie wypadł znacznie gorzej. Jeśli chodzi o rozdzielczość, to rzeczywiście widać różnicę, choć dobrze zauważalną tylko przy najdłuższych ogniskowych. Aberracja chromatyczna może być widoczna nie tylko w okolicach dłuższego krańca zooma, ale też w środku zakresu. Dystorsja i winietowanie wyglądają identycznie, natomiast przy zdjęciach pod światło zoom ten wykazuje lekką przewagę nad wersją „Apo” (zupełny brak blików) i przegrywa dość niespodziewanym zaświetlaniem – znowu przy 300 mm. Odmiana „Apo” jest według cen tańszych sklepów internetowych droższa o 150-200 zł. Uważam, że przy tak niewielkiej różnicy warto wybrać właśnie ją.


Jeśli już jesteśmy przy cenach, to w tej konkurencji zoom 50-150 mm wypada w porównaniu z oboma 70-300 mm bardzo niekorzystnie. Nie można go kupić za mniej niż 2500 zł, a starszą wersję za mniej niż 2200 zł. Jednocześnie 70-300 mm „Apo” można znaleźć za 700 zł, a „nie-Apo” za 550 zł. Ceny pochodzą z marca, możliwe, że w momencie publikacji testu będą wyższe. Czy wobec tego krótszy, choć znacznie jaśniejszy zoom ma szanse na zainteresowanie kupujących? Oczywiście, choć głównie tych, którym pasować będzie przesunięty w dół zakres ogniskowych, bo kompaktowość konstrukcji przypadnie do gustu każdemu. Silnym konkurentem jest dla niego sigmowski, równie wyrafinowany zoom 70-200 mm f/2,8, tylko o 500 zł droższy, ale za to dwukrotnie cięższy. Na marginesie: obu brak systemu stabilizacji obrazu. Sigmo, czekamy na wersje „OS”!

Co do jakości zooma 50-150 mm, to „technicznie” wypada on świetnie, a pod względem komfortu obsługi niewiele obiektywów może się z nim równać. Z zoomami 70-300 mm wygrywa nie tylko wyższą jasnością, ale też dobrym jej wykorzystaniem, osiągając w centrum kadru maksimum rozdzielczości już przy f/4 (krótkie i średnie ogniskowe). W sumie jego rozdzielczość należy ocenić bardzo dobrze, ale przyznam że spodziewałem się poziomu 2000 lph także przy 150 mm. Do aberracji chromatycznej nie bardzo można się przyczepić, dystorsja na niewadzącym zbytnio poziomie, jeszcze lepiej wypada winietowanie, a pod światło solidna czwórka – jak na 18 soczewek to niezły wynik. Wygląda więc na to, że zoom ten wygrywa w teście, traktując rzecz całościowo. Jeśli jednak wzięlibyśmy pod uwagę same oceny za jakość obrazu, to okazałoby się, że obiektywy 70-300 mm wypadają lepiej. Dlatego muszę stwierdzić, że choć w swojej torbie najchętniej znalazłbym zooma 50-150 mm f/2,8, to zwycięzcą tego testu jest Sigma APO 70-300 mm f/4-5,6 DG MACRO.


Informacje tabelaryczne w Miesięczniku FOTO 5/2009

Obiektywy do testu wypożyczyła firma Sigma Pro-Centrum.
Zobacz wieksze!
Osłona słoneczna obiektywów 70-300 mm powinna być założona na stałe, gdyż ostre światło na ich przednich soczewkach w wielu sytuacjach oznacza zauwazalny spadek kontrastu.